W poprzednim rozdziale:
- Nie zadzieraj ze mną...- Wyszeptała Lisanna myśląc, że nie usłyszę, ale gdy zauważyła moje kły i Candy lecącą z innymi Exceedami. Zbladła na myśl, że usłyszałam.
- Grozisz mi? Czyżbyś wyzywała mnie do walki? Idiotka.- Zaśmiałam się.
*.*.*
Pov. Lucy
Gdy podeszliśmy do niej Jej wyraz twarzy
zmienił się z wyrazu strachu w wyraz drwiny i niesmaku.
- Nadal jesteś słaba skoro potrzebujesz,
aby bronił Cię braciszek i inni Dragon Slayerzy. – Usłyszałam od Lisanny. - I
nigdy nie będziesz zasługiwać na Natsu… Nigdy nie będziesz jedna z Fairy Tail i
nigdy nie zastąpisz mojego miejsca przy nich!
- A kto powiedział, że chciałam
kiedykolwiek zastąpić Ciebie?! I kto powiedział, że muszą mnie chronić? Przed
kim? Przed tobą? Och, nie bądź śmieszna z Tobą to sama sobie poradzę, a oni –
powiedziałam wskazując za siebie na Laxusa i resztę stojących za mną. - Wystarczy,
że popatrzą jak pokazuję Tobie, kto naprawdę z nas dwóch jest słaby… –
Wykrzyczałam jej to w twarz ukazując jej ciemną aurę, która się zebrała przez
te argumenty, które wypowiedziała dla mnie.
Zdjęłam jedną bransoletę a ona zadrżała.
- Co się stało nagle z Twoją odwagą,
Lisanna? Mam jeszcze siedem, ale boję się, że sama ilość mojej mocy może
Cię zabić. - Powiedziałam i chytrze się do niej uśmiechnęłam. Szykowałam się do
zdjęcia kolejnej, a jej oczy się poszerzyły. – Nadal chcesz ze mną walczyć
Lisanna? Możemy nawet walczyć na poważnie, ale nie chciałabym zranić jeszcze
nienarodzonego dziecka… - Powiedziałam patrząc na jej brzuch. Ona się skrzywiła
i zasłoniła go.
Odwróciłam się i gdy odchodziłam od
niej z resztą. Będąc kilkanaście kroków od niej nagle poczułam, że zostałam
dźgnięta czymś ostrym w lewą łopatkę. Powoli traciłam przytomność i równowagę…
„Cholera! Nie teraz!” Pomyślałam.
Słyszę krzyki i zamieszanie w gildii. Ktoś
mnie złapał zanim zderzyłam się z ziemią.
Poczułam silne, umięśnione ramiona i mile
ciepło… Moje widzenie było rozmazane…, ale widziałam kontury i kolory… Różowy?
- Natsu… - Szepnęłam i słabo się
uśmiechnęłam do niego. Poczułam jakąś ciepłą ciecz, skapnęła na moją twarz…
Czuje zapach wody z solą. Łza? Natsu płacze? Starałam się znaleźć dłonią jego
twarz… On przybliżył twarz do mojej ręki i wtulił się w nią jak kot pragnący
pieszczot.
- Lucy… Nie zostawiaj mnie… Błagam… -
Szlochał. Pociągał nosem… Płakał klęcząc i tuląc mnie w swoich ramionach.
- Jestem… w porządku… Natsu. Nic mi… nie
będzie. - Szepnęłam z trudem do niego, próbując go pocieszyć. Nagle pojawiła
się Wendy poznałam ją po zapachu (cytryna i miód) wyciągnęli ostrożnie nóż z
rany, rana była dość głęboka, ale dzięki mojemu God Slayerowi i także naszej
wspólnej magii Dragon Slayera Powietrza mogliśmy tą ranę uleczyć i odkazić w
parę minut. Dlaczego odkazić? Ponieważ był zanieczyszczony trującą substancją
która najwidoczniej miała mnie szybko zabić.
- Teraz już będzie wszystko dobrze na
pewno… Lucy-nee… – Powiedziała Wendy spokojnie. Założyła mi także bandaże dla
pewności. Już nie chciałam się z nią wykłócać, że nie trzeba. Wzrok zaczął mi
wracać podczas leczenia rany, ale straciłam sporo krwi.- Pójdę sprawdzić, co z
Gajeel-nii i Laxus-nii. Pobiegli za Lisanną po tym, co się stało. - Powiedziała
zmartwiona.
- Nie martw się o nich, dadzą sobie radę.
Pójdę z Tobą… Zabiję ją… przegięła… ZAMIAST MNIE PRZEPROSIC ZA 3 LATA WSTECZ TO
JESZCZE CHCIAŁA MNIE ZABIĆ ‼ Nie daruję! Do tego zniszczyła mi sukienkę…
Ugrhh…– Wściekałam się wychodząc z Wendy i Natsu… na początku Natsu upierał
się, że nie powinnam iść albo, że mnie poniesie…, ale powiedziałam, że jest ok
i że jak coś to, że chciałabym się o niego oprzeć. Zgodził się i poszliśmy…
Szliśmy za zapachem Lax-nii i Gajeela.
Dotarliśmy do polany niedaleko gildii… Byli tam z Grayem i Juvią, którzy
trzymali Lisannę w lodowo-wodnej pułapce, którą wytłumaczyli teoretycznie Frost
i Aqua. I najwidoczniej udało im się za pierwszym razem. Na zewnątrz lodowa
klatka a wewnątrz klatki „wodne więzienie” Juvii. A w nim Lisanna.
- Nieźle! Dobra robota gołąbeczki! –
Zaśmiałam się radośnie i posłałam im słodki uśmiech, na co się oboje
zarumienili. Ale także byli zadowoleni z pochwały. Za to ja odwróciłam się do
Lisanny… złowieszcze spojrzenie wylądowało na niej… nagle rozszerzyły mi się
oczy, gdy przypomniałam sobie skąd znam ten zapach… i przekazałam telepatycznie
wszystkim, którzy byli ze mną… oprócz Lisannie.
-„Słuchajcie… wiem czyje to dziecko!” Zabrzmiałam im w głowach.
- „Naprawdę?!
Czyje?” Zapytali chórem w
mojej głowie, byli zaskoczeni.
- „Rozpoznaję ten zapach… Laxus
mieliśmy już z tym zapachem do czynienia kiedyś…”- odpowiedziałam.
- „…
Imouto… nie mów, że to?!” –
Laxus był poruszony…
- „Tak
Laxus… to dziecko Zerefa…” –
Westchnęłam… i spojrzałam na wszystkich przestraszone twarze… a następnie
odwróciłam się do Lisanny przebywającej w więzieniu Graya i Juvii.
- I widzisz Lisanna… i kto tu jest szmatą?
Ja się nie puszczam z kimś, kto chce o kimś zapomnieć czy się zemścić… -
Powiedziałam poważnie do więźnia i nakazałam Juvii telepatycznie, aby anulowała
„wodne więzienie” a Grayowi, aby wzmocnił lodową klatkę. Zrobili to, o co
prosiłam…
- O czym ty mówisz?! – Lisanna krzyknęła
do mnie – I jakim cudem Ty nadal żyjesz? Powiedziano mi, że nie będziesz już
żyła po tym! – Powiedziała z rozpaczą.
- Widzisz, jakie to wszystko mylne? – Zadrwił
z niej Gajeel stojący ze skrzyżowanymi rękoma na piersi. Wznieciłam wiatr
poprzez magię Fairy Slayera i podniosłam klatkę w powietrze.
- H-hej! Co się dzieje?! – Piszczała
przestraszona w klatce Lisanna.
- Och! To nic takiego… Po prostu Lucy-nee
transportuje Cię do gildii. – Odpowiedziała beztrosko Wendy chwytając mnie za
rękę.
- Taa… Jasne i niby mam uwierzyć, że ona
ma tak wielką moc … Thee… śmieszne! – Żachnęła się Lisanna na to wszystko i
siedziała na podłodze klatki ze skrzyżowanymi rękoma na piersiach.
- Nie musisz wierzyć Lisanna, ale moja Imouto
nie używa nawet 5 % magii teraz na Ciebie, a co mówiąc o 10 %. – Zwrócił się do
niej Laxus ze złośliwym uśmieszkiem.
- Dobrze chodźmy… Wracajmy, dziadek pewnie
się zamartwia. Laxus powiadom Erzę i resztę, że wracamy do gildii z Lisanną.
Niech także wracają.- Poinstruowałam mojego brata i ruszyliśmy z powrotem.
Nawet nie zauważyliśmy w tym wszystkim ze nastał nowy dzień.
Weszliśmy do gildii po około 10 min
marszu. Reszta gildii była już w środku. Mogliśmy wyczuć ogromne napięcie.
Dziadek przybiegł do nas i przytulił mnie, a na Lisannę spojrzał morderczym
wzrokiem.
Znów postanowiłam użyć telepatii i
poinformować gildię.
- „Minna, posłuchajcie mnie uważnie wiemy,
kto jest ojcem dziecka Lisanny… Proszę o zachowanie tego dla siebie…” – Powiedziałam każdemu przez telepatię.
Jedynie Lisannę odcięłam od mojej magii telepatii.
- „Dobrze
Lucy, powiedz... Kto to jest?” - Zwróciła się do mnie Erza, ale była
słyszalna w naszych głowach…
- „Przykro
mi to mówić… Od Lisanny wyczuliśmy zapach ziemi i nagietek…”- Nagle zostałam odcięta.
- „Tak
skarbie mówiłaś…” -
Usłyszałam dziadka.
- „Dziadku
to zapach… śmierci…” -
Powiedziałam w myślach i uśmiechnęłam się smutno. Spojrzałam na wszystkich, a
oni mieli oczy okrągłe jak spodki w szoku
- „To
znaczy…” - Zaczęła Erza.
- „Tak,
dobrze kombinujesz Erza… To dziecko Zerefa…” - Westchnęłam smutno w myślach.
- „Nie
dostał mnie… to zamienił mnie na osobę, która najbardziej zazdrosna o mnie i w
dodatku jest w naszej Gildii. Nie zgodziłam się na bycie z nim, mimo że mnie
podobno kochał, a przynajmniej twierdzi, że mnie kocha... Więc postanowił o
mnie zapomnieć… i wiecie, co dalej… najwidoczniej chce się zemścić…” - Wyjaśniłam zakańczając telepatię.
- To moja walka… I nie pozwolę abyście
zostali skrzywdzeni przez tą głupotę... Dlatego nie wtrącajcie się w to! -
Powiedziałam groźnie pokazując kły i patrząc spod byka na Lisannę.
- Kto ci do cholery ciężkiej kazał mnie
zabić?! Mów! – Warknęłam przerażając każdego w gildii bez wyjątków i pojawił
się pode mną srebrny magiczny krąg. Przemieniłam się.- Requip: Dragon Queen
Armor!- Wypowiedziałam zaklęcie, które odbiło się echem o ściany Gildii i
miałam srebrne smocze skrzydła i zbroję mieniącą się jak diament. Miałam łuski
na skroniach schodzące w kierunku oczu. Włosy związane w wysoki koński ogon i
diadem na czole.
- Jam jest Legendarne Dziecię przez Smoczą
Przepowiednię przepowiedziane… Jam Ta, która stępi kły ciemności… Jam światło
prowadzące światy do pokoju i przyszłości! – Rzekłam królewskim tonem, który
odbijał się o ściany gildii przywołując diamentowy miech stojąc przed nią a w
mych oczach odbijała się rządzą krwi.
Wszyscy patrzyli na mnie z podziwem i
lekkim przerażeniem. Erza stała dumna i pełna podziwu tak samo Laxus uśmiechał
się dumnie i mówił do Natsu, Gajeela, Wendy, Graya, Juvii, Erzy i Romea.
- To nie jest jej jedyna zbroja. Hmm…
Teraz patrzcie się i wiedzcie, co to znaczy rozeźlić moją małą siostrzyczkę…
haha! – Śmiał się był szczęśliwy i dumny ze mnie. Oni tylko przełknęli głośno
ślinę na to stwierdzenie nie zrywając wzroku ze mnie.
Nagle w gildii rozbrzmiał kobiecy krzyk
przerażenia.
- Kyaaah! Nikt, przysięgam! To Ty zabrałaś
mi mojego Natsu! To Ty zastąpiłaś mnie i wszyscy tylko o Tobie mówili! Nawet
Moje rodzeństwo woli Ciebie nie mnie! Zabrałaś mi wszystko! Dlaczego?! Tylko
Lucy to, Lucy tamto! A w dodatku mówili po Twoim odejściu ciągle w gildii, że
Ty byłaś ich światłem, że to Ty dawałaś im powód do uśmiechu… Kim Ty do cholery
jesteś? Bóstwem, czy co?! Że tak Cię umiłowali… nie mogę tego zrozumieć… Jesteś
tylko bachorem z bogatego domu, rozpieszczoną lalunią… Nic więcej! - Mówiła
wściekła i pełna rozpaczy. To ruszyło coś we mnie… Postanowiłam coś…
- Jeżeli uważasz, że taka jestem to pokaże
Ci prawdziwą mnie. - Skoncentrowałam się i za pomocą jednego delikatnego
pociągnięcia w powietrzu ręką położyłam runy i anulowałam klatkę. Ruszyłam do
środka run by stanąć przed nią.
- Lucy?! Lucy niee! Co ty wyprawiasz?! Nie
wchodź do niej to nie bezpieczne! – Słyszałam krzyk Natsu, który próbował się
wyrwać Laxusowi, aby być przy mnie.
- Uspokój się Natsu… Nic się nie stanie
ani jej, ani mi. – Uspokajałam go wciąż patrząc w oczy Lisannie.
- Nie bój się Lisanna. Nie skrzywdzę Twego
dziecka… - Powiedziałam łagodnie.
„Tylko zniszczę jego ciemność” pomyślałam.
- C-co chcesz zrobić? – Zapytała
przerażona.
- Pokaże Ci tylko prawdziwą mnie… Pokaże
Ci, co to jest naprawdę być mną… - I uśmiechnęłam się do niej promiennie.
Stanęłam naprzeciwko niej i wyciągnęłam do jej głowy obie dłonie, dotknęłam
koniuszkami palców jej skroni. - Usiądźmy to może potrwać. – Powiedziałam z
uśmiechem i usiadłyśmy na podłodze naprzeciwko siebie. Wszyscy się patrzyli na
nas. Niektórzy byli ciekawi, co się wydarzy, a niektórzy zaniepokojeni.
- Teraz oddychaj spokojnie, umiarkuj się
oddech… Nie denerwuj się, chyba nie chcesz zaszkodzić dziecku? - Powiedziałam
jej uspokajająco. Ona tylko skinęłam głową. Zaczęłam intonować zaklęcie. -
Doragonsureiyātaimu no himitsu āto: Kaiko-roku no jikan mae. (Sekretna sztuka
Dragon Slayer Czasu: Wspomnienia czas wstecz.) - Pokazałam jej moje dzieciństwo
po śmierci matki, co przeżyłam będąc z ojcem tyranem… aż do teraz pomijając
pobyt w Dragon Worldzie. Pokazałam jej, że nie było tak słodko jak ona myśli,
że moje życie nie było sielanką…, że pragnęłam miłości i ciepła rodziny…, że
nikogo nikomu nie chciałam zastąpić. Zakończyłam projekcję moich wspomnień a
Lisanna otworzyła szeroko oczy a z nich wypłynął potok łez. – Teraz widzisz?
Myliłaś się… nie próbowałam nawet cię zastąpić…, ale niestety Lisanna nie można
już czasu cofnąć… - Powiedziałam smutno nadal trzymając ją za głowę. I
wyszeptałam. - Tenshi no yōna kagayaki: Ankoku no hakai seikatsu (Anielski
blask: wyrwanie życia z ciemności) - Oderwałam prawą dłoń od jej głowy i
poprowadziłam jasne światło do brzucha Lisanny i z lewą nadal na jej głowie.
Krzyknęła i straciła na trochę przytomności.
Zostawiłam ją leżącą nie przytomną tam na
podłodze i wyszłam z run. Przemieniłam się w poprzedni strój. Podeszłam
spokojnie do mojej grupy i dziadka. Popatrzyli na mnie przestraszeni.
- Hm? Coś się stało? – Zapytałam ich
niewinnie stajać przed nimi.
- Żartujesz sobie z Nas prawda? Coś
wyszeptałaś do Lisanny zamknęła oczy i zaczęła płakać jak małe dziecko… Później
posłałaś na nią jasne światło i tym ją znokautowałaś… Co Ty jej zrobiłaś
Imouto?! – Zapytał mnie zszokowany Laxus.
„Ach, no tak zapomniałam, że ta bariera z
run spowodowała, że nie słychać było mnie, ani Lisanny na zewnątrz…” Pomyślałam.
- Oj tam, oj tam… Tylko pokazałam jej, że
wcale nie miałam idealnego życia jak jej się wyobrażało, no i postarałam się
pozbyć z nich ciemności pochodzącej od Zerefa. Nic im nie będzie. Obudzi się za
jakieś 5 min., ale mimo wszystko… - odwróciłam się w stronę dziadka. -
Jii-chan. Będziesz musiał? – Zapytałam go.
- Niestety moje dzieci… Takie są
procedury… Zaatakowała jednego z członków gildii… Mogła cię zabić. – Powiedział
z pokerowym wyrazem twarzy. Mimo tego wyrazu twarzy mogłam ujrzeć łezki w jego
oczach.
- Mistrzu, ja i Elfman nie będziemy mieli
do ciebie pretensji za to uwierz, że my także nie pochwalamy tego, co nasza
siostra zrobiła Lucy i jest nam okropnie wstyd za nią. A tym bardziej dla mnie,
ponieważ Lucy jest dla mnie jak siostra… Zgodzę się z każdą twoją decyzją
Mistrzu. – Powiedziała i ukłoniła się jemu przepraszająco i odeszła do Laxusa,
aby ją przytulił i zaczął ją głaskać pocieszająco po plecach… z nami także stał
Elfman z Evergreen, i resztą Gromowładnych.
- Lucy-san tak się martwiliśmy o Ciebie!-
Pojawili się przede mną Bixlow i Freed. Freed tulił mnie i zaczął płakać… a
Bixlow klęczał przede mną i zarzekał się, że nie będzie więcej mówił na mnie
cheerliderka. Ja się zaśmiałam w zakłopotaniu i zerknęłam na Ever i Laxusa z
niemą prośba o pomoc. Na to od razu Ever przyszła mi na ratunek…
- Głąby kapuściane! Zostawcie dziewczynę w
spokoju… i tak już dziś wiele przeszła jeszcze Was jej brakowało! – Wydarła się
na obu… Bixlowa kopnęła w tyłek a Freeda odciągnęła ode mnie ciągnąc go za
ucho… To było dość zabawne.
Po 5 minutach Lisanna zaczęła się budzić.
Podeszłam do niej, na wszelki wypadek pozostawiłam runy na około niej.
- Jak się czujesz? - Zapytałam pochylając
się lekko do niej. Ona spojrzała na mnie z lękiem, podziwem, smutkiem oraz…
złością w oczach. Westchnęłam.- Widzę, że nic wam nie jest, to dobrze.
- Nagle obchodzi cię nasz stan? – Zapytała
mnie chłodno nie patrząc na mnie.
- O wszystkich w gildii się martwię… Tak
jak powinno być w rodzinie, ne? – Powiedziałam łagodnie i przechyliłam lekko w
bok głowę.
- Nie musisz… Wiem, że przesadziłam z tą
lalunią z bogatego domu itp.- skwitowała smutno.
- Bo w rodzinie nie chodzi tylko o
pieniądze, prawda? - Odpowiedziałam jej ze smutnym uśmiechem.
- Co teraz ze mną będzie? - Zapytała
ciągle nie patrząc na mnie. Siedziała na podłodze ze spuszczoną głową. Czułam
zapach łez.
- Posłuchaj Lisanna mogłabym porozmawiać z
dziadkiem na twój temat tylko wiesz… - Zdjęłam runy i pochyliłam się do niej
zniżając głos do szeptu - Wiem czyje to dziecko… Wstępnie pozbawiłam was
ciemności, ale musiałabym przeprowadzić cały rytuału na tobie abyście nie
popadli w ciemność przez to, że dziecko nosi krew tego, który jest pogrążony w
ciemności… - Ona spojrzała na mnie z szeroko otwartymi oczami i chyba była
przerażona.
- Proszę zrób wszystko by moje dziecko
było normalne… Nie chcę by się pogrążyło tak jak on. - Rzuciła mi się w ramiona
i szlochała. Głaskałam ją po białej czuprynie. – Nie martw się Lisanna. Zrobię
wszystko, co w mojej mocy, aby było w świetle. Pomogę ci. Chyba rozumiesz, że
to twoja zazdrość doprowadziła do tego? - Powiedziałam jej, gdy zerwaliśmy
uścisk a ona tylko skinęła powoli głową na zatwierdzanie moich słów. -
Zostaniesz tutaj na chwilę w runach… Ja pójdę porozmawiam z dziadkiem i
Mirajane. Później do ciebie przyjdę, dobrze? - Zapytałam. Spojrzałam na nią a
ona uśmiechnęła się do mnie smutno ze łzami w oczach.
Nagle mój wzrok padł na czarny znak przypominający czarną różę na jej
nadgarstku.
„Cholera” Pomyślałam. I odeszłam pospiesznie.
- Dziadku! Nie możemy jej wypędzić… Ona
jest pod klątwa Zerefa! Jeśli mi pozwolisz zdejmę ją… I wszystko wróci do
normy… - Powiedziałam stanowczo do dziadka. Miało już odpowiedzieć…
Gdy nagle usłyszałam krzyk dochodzący od… „O Boże Lisanna!” Jedyna myśl pojawiła się w mojej
głowie.
- Lisanna! Lisanna… Co ci jest?! Co cię
boli Lisanna?! Odezwij się… - Pobiegłam do niej zdejmując natychmiast runy i
prosiłam ją. Leżała wijąc się z bólu na podłodze trzymając się za brzuch…
- Nic nie rozumiem… To pewnie przez
klątwę… - Powiedziałam do dziadka spanikowana, chciało mi się płakać.
- Szybko zanieście ją do ambulatorium! –
Rozkazałam Elfmanowi i chwycił Lisannę w ramiona i niósł ją do ambulatorium…
Po drodze do ambulatorium.
- Lucy! Ona krwawi… - Krzyknął do mnie w panice Elfman.
- Cholera! Połóż ją na łóżku. - Zbadaliśmy
ją z Wendy, bo już nie było czasu wzywać Porlyusice.
- Lucy-nee… Lisanna-san straciła
przytomność…- Oznajmiła mi Wendy.
- N-nie dobrze… N-nie wyczuwam obecności
płodu… - Załamałam się padając na kolana koło łóżka, na którym obecnie leżała
Lisanna i zaczęłam szlochać obejmując dłońmi twarz.
- Lucy-chan to nie twoja wina…-
Powiedziała smutno Mira podchodząc do mnie i objęła mnie pocieszająco.
- Najwidoczniej było zanurzone w ciemności
od poczęcia i to bardzo głęboko w ciemności... - Powiedział dziadek. - Nic na
to nie poradzisz kochanie. - Pocieszał mnie i także podszedł do mnie, aby
przytulic.
- Wiem… teraz muszę ją wyciągnąć z tego
bagna… nie pozwolę jemu drwić z czyjegoś życia. – Powiedziałam podnosząc się z
podłogi. Kipiałam ze złości na Zerefa.
- To może być trochę egoistyczne z mojej
strony, ale nie pozwolę Ci odejść do niego, Lisanna…- Wyszeptałam jak białe
światło mieniące się błękitnymi iskrami pojawiło się w moich rękach stojąc nad
jej ciałem. Determinacja buchała ode mnie.
- Laxus, Erza, Mira, Gildartz zostańcie z
nimi… - Powiedział dziadek. - Natsu, Gajeel wyjdźcie, będziecie tylko
przeszkadzać i rozpraszać Lucy… Wendy zostań na posterunku nie wychodź na żadną
misję na razie. Możesz być potrzebna Lucy.- Wydawał rozkazy.
Większość wyszła a ja skupiłam się na
leczeniu Lisanny…
*.*.*
C.D.N
Nocia boska życzę ci duzoooooo weny . i czekam na next
OdpowiedzUsuń