wtorek, lipca 22, 2014

Rozdział 25. Konfrontacja i komplikacje...

W poprzednim rozdziale:

- Nie zadzieraj ze mną...- Wyszeptała Lisanna myśląc, że nie usłyszę, ale gdy zauważyła moje kły i Candy lecącą z innymi Exceedami. Zbladła na myśl, że usłyszałam.
- Grozisz mi? Czyżbyś wyzywała mnie do walki? Idiotka.- Zaśmiałam się.


*.*.*

Pov. Lucy

Gdy podeszliśmy do niej Jej wyraz twarzy zmienił się z wyrazu strachu w wyraz drwiny i niesmaku.

- Nadal jesteś słaba skoro potrzebujesz, aby bronił Cię braciszek i inni Dragon Slayerzy. – Usłyszałam od Lisanny. - I nigdy nie będziesz zasługiwać na Natsu… Nigdy nie będziesz jedna z Fairy Tail i nigdy nie zastąpisz mojego miejsca przy nich!
- A kto powiedział, że chciałam kiedykolwiek zastąpić Ciebie?! I kto powiedział, że muszą mnie chronić? Przed kim? Przed tobą? Och, nie bądź śmieszna z Tobą to sama sobie poradzę, a oni – powiedziałam wskazując za siebie na Laxusa i resztę stojących za mną. - Wystarczy, że popatrzą jak pokazuję Tobie, kto naprawdę z nas dwóch jest słaby… – Wykrzyczałam jej to w twarz ukazując jej ciemną aurę, która się zebrała przez te argumenty, które wypowiedziała dla mnie.

Zdjęłam jedną bransoletę a ona zadrżała.

- Co się stało nagle z Twoją odwagą, Lisanna?  Mam jeszcze siedem, ale boję się, że sama ilość mojej mocy może Cię zabić. - Powiedziałam i chytrze się do niej uśmiechnęłam. Szykowałam się do zdjęcia kolejnej, a jej oczy się poszerzyły. – Nadal chcesz ze mną walczyć Lisanna? Możemy nawet walczyć na poważnie, ale nie chciałabym zranić jeszcze nienarodzonego dziecka… - Powiedziałam patrząc na jej brzuch. Ona się skrzywiła i zasłoniła go.
 Odwróciłam się i gdy odchodziłam od niej z resztą. Będąc kilkanaście kroków od niej nagle poczułam, że zostałam dźgnięta czymś ostrym w lewą łopatkę. Powoli traciłam przytomność i równowagę…

„Cholera! Nie teraz!” Pomyślałam.
Słyszę krzyki i zamieszanie w gildii. Ktoś mnie złapał zanim zderzyłam się z ziemią.
Poczułam silne, umięśnione ramiona i mile ciepło… Moje widzenie było rozmazane…, ale widziałam kontury i kolory… Różowy?

- Natsu… - Szepnęłam i słabo się uśmiechnęłam do niego. Poczułam jakąś ciepłą ciecz, skapnęła na moją twarz… Czuje zapach wody z solą. Łza? Natsu płacze? Starałam się znaleźć dłonią jego twarz… On przybliżył twarz do mojej ręki i wtulił się w nią jak kot pragnący pieszczot.
- Lucy… Nie zostawiaj mnie… Błagam… - Szlochał. Pociągał nosem… Płakał klęcząc i tuląc mnie w swoich ramionach.
- Jestem… w porządku… Natsu. Nic mi… nie będzie. - Szepnęłam z trudem do niego, próbując go pocieszyć. Nagle pojawiła się Wendy poznałam ją po zapachu (cytryna i miód) wyciągnęli ostrożnie nóż z rany, rana była dość głęboka, ale dzięki mojemu God Slayerowi i także naszej wspólnej magii Dragon Slayera Powietrza mogliśmy tą ranę uleczyć i odkazić w parę minut. Dlaczego odkazić? Ponieważ był zanieczyszczony trującą substancją która najwidoczniej miała mnie szybko zabić.

- Teraz już będzie wszystko dobrze na pewno… Lucy-nee… – Powiedziała Wendy spokojnie. Założyła mi także bandaże dla pewności. Już nie chciałam się z nią wykłócać, że nie trzeba. Wzrok zaczął mi wracać podczas leczenia rany, ale straciłam sporo krwi.- Pójdę sprawdzić, co z Gajeel-nii i Laxus-nii. Pobiegli za Lisanną po tym, co się stało. - Powiedziała zmartwiona.

- Nie martw się o nich, dadzą sobie radę. Pójdę z Tobą… Zabiję ją… przegięła… ZAMIAST MNIE PRZEPROSIC ZA 3 LATA WSTECZ TO JESZCZE CHCIAŁA MNIE ZABIĆ ‼ Nie daruję! Do tego zniszczyła mi sukienkę… Ugrhh…– Wściekałam się wychodząc z Wendy i Natsu… na początku Natsu upierał się, że nie powinnam iść albo, że mnie poniesie…, ale powiedziałam, że jest ok i że jak coś to, że chciałabym się o niego oprzeć. Zgodził się i poszliśmy…
Szliśmy za zapachem Lax-nii i Gajeela. Dotarliśmy do polany niedaleko gildii… Byli tam z Grayem i Juvią, którzy trzymali Lisannę w lodowo-wodnej pułapce, którą wytłumaczyli teoretycznie Frost i Aqua. I najwidoczniej udało im się za pierwszym razem. Na zewnątrz lodowa klatka a wewnątrz klatki „wodne więzienie” Juvii. A w nim Lisanna.

- Nieźle! Dobra robota gołąbeczki! – Zaśmiałam się radośnie i posłałam im słodki uśmiech, na co się oboje zarumienili. Ale także byli zadowoleni z pochwały. Za to ja odwróciłam się do Lisanny… złowieszcze spojrzenie wylądowało na niej… nagle rozszerzyły mi się oczy, gdy przypomniałam sobie skąd znam ten zapach… i przekazałam telepatycznie wszystkim, którzy byli ze mną… oprócz Lisannie. 

-„Słuchajcie… wiem czyje to dziecko!” Zabrzmiałam im w głowach.
- „Naprawdę?! Czyje?” Zapytali chórem w mojej głowie, byli zaskoczeni.
- „Rozpoznaję ten zapach… Laxus mieliśmy już z tym zapachem do czynienia kiedyś…”- odpowiedziałam.
- „… Imouto… nie mów, że to?!” – Laxus był poruszony…
- „Tak Laxus… to dziecko Zerefa…” – Westchnęłam… i spojrzałam na wszystkich przestraszone twarze… a następnie odwróciłam się do Lisanny przebywającej w więzieniu Graya i Juvii.

- I widzisz Lisanna… i kto tu jest szmatą? Ja się nie puszczam z kimś, kto chce o kimś zapomnieć czy się zemścić… - Powiedziałam poważnie do więźnia i nakazałam Juvii telepatycznie, aby anulowała „wodne więzienie” a Grayowi, aby wzmocnił lodową klatkę. Zrobili to, o co prosiłam…
- O czym ty mówisz?! – Lisanna krzyknęła do mnie – I jakim cudem Ty nadal żyjesz? Powiedziano mi, że nie będziesz już żyła po tym! – Powiedziała z rozpaczą.
- Widzisz, jakie to wszystko mylne? – Zadrwił z niej Gajeel stojący ze skrzyżowanymi rękoma na piersi. Wznieciłam wiatr poprzez magię Fairy Slayera i podniosłam klatkę w powietrze.
- H-hej! Co się dzieje?! – Piszczała przestraszona w klatce Lisanna.
- Och! To nic takiego… Po prostu Lucy-nee transportuje Cię do gildii. – Odpowiedziała beztrosko Wendy chwytając mnie za rękę.
- Taa… Jasne i niby mam uwierzyć, że ona ma tak wielką moc … Thee… śmieszne! – Żachnęła się Lisanna na to wszystko i siedziała na podłodze klatki ze skrzyżowanymi rękoma na piersiach.
- Nie musisz wierzyć Lisanna, ale moja Imouto nie używa nawet 5 % magii teraz na Ciebie, a co mówiąc o 10 %. – Zwrócił się do niej Laxus ze złośliwym uśmieszkiem.
- Dobrze chodźmy… Wracajmy, dziadek pewnie się zamartwia. Laxus powiadom Erzę i resztę, że wracamy do gildii z Lisanną. Niech także wracają.- Poinstruowałam mojego brata i ruszyliśmy z powrotem. Nawet nie zauważyliśmy w tym wszystkim ze nastał nowy dzień.

Weszliśmy do gildii po około 10 min marszu. Reszta gildii była już w środku. Mogliśmy wyczuć ogromne napięcie. Dziadek przybiegł do nas i przytulił mnie, a na Lisannę spojrzał morderczym wzrokiem.
Znów postanowiłam użyć telepatii i poinformować gildię.

- „Minna, posłuchajcie mnie uważnie wiemy, kto jest ojcem dziecka Lisanny… Proszę o zachowanie tego dla siebie…” – Powiedziałam każdemu przez telepatię. Jedynie Lisannę odcięłam od mojej magii telepatii.
- „Dobrze Lucy, powiedz... Kto to jest?” - Zwróciła się do mnie Erza, ale była słyszalna w naszych głowach…
- „Przykro mi to mówić… Od Lisanny wyczuliśmy zapach ziemi i nagietek…”- Nagle zostałam odcięta.
- „Tak skarbie mówiłaś…” - Usłyszałam dziadka.
- „Dziadku to zapach… śmierci…” - Powiedziałam w myślach i uśmiechnęłam się smutno. Spojrzałam na wszystkich, a oni mieli oczy okrągłe jak spodki w szoku
- „To znaczy…” - Zaczęła Erza.
- „Tak, dobrze kombinujesz Erza… To dziecko Zerefa…” - Westchnęłam smutno w myślach.
- „Nie dostał mnie… to zamienił mnie na osobę, która najbardziej zazdrosna o mnie i w dodatku jest w naszej Gildii. Nie zgodziłam się na bycie z nim, mimo że mnie podobno kochał, a przynajmniej twierdzi, że mnie kocha... Więc postanowił o mnie zapomnieć… i wiecie, co dalej… najwidoczniej chce się zemścić…” - Wyjaśniłam zakańczając telepatię.
- To moja walka… I nie pozwolę abyście zostali skrzywdzeni przez tą głupotę... Dlatego nie wtrącajcie się w to! - Powiedziałam groźnie pokazując kły i patrząc spod byka na Lisannę.

- Kto ci do cholery ciężkiej kazał mnie zabić?! Mów! – Warknęłam przerażając każdego w gildii bez wyjątków i pojawił się pode mną srebrny magiczny krąg. Przemieniłam się.- Requip: Dragon Queen Armor!- Wypowiedziałam zaklęcie, które odbiło się echem o ściany Gildii i miałam srebrne smocze skrzydła i zbroję mieniącą się jak diament. Miałam łuski na skroniach schodzące w kierunku oczu. Włosy związane w wysoki koński ogon i diadem na czole.
- Jam jest Legendarne Dziecię przez Smoczą Przepowiednię przepowiedziane… Jam Ta, która stępi kły ciemności… Jam światło prowadzące światy do pokoju i przyszłości! – Rzekłam królewskim tonem, który odbijał się o ściany gildii przywołując diamentowy miech stojąc przed nią a w mych oczach odbijała się rządzą krwi.

Wszyscy patrzyli na mnie z podziwem i lekkim przerażeniem. Erza stała dumna i pełna podziwu tak samo Laxus uśmiechał się dumnie i mówił do Natsu, Gajeela, Wendy, Graya, Juvii, Erzy i Romea.
- To nie jest jej jedyna zbroja. Hmm… Teraz patrzcie się i wiedzcie, co to znaczy rozeźlić moją małą siostrzyczkę… haha! – Śmiał się był szczęśliwy i dumny ze mnie. Oni tylko przełknęli głośno ślinę na to stwierdzenie nie zrywając wzroku ze mnie.

Nagle w gildii rozbrzmiał kobiecy krzyk przerażenia.

- Kyaaah! Nikt, przysięgam! To Ty zabrałaś mi mojego Natsu! To Ty zastąpiłaś mnie i wszyscy tylko o Tobie mówili! Nawet Moje rodzeństwo woli Ciebie nie mnie! Zabrałaś mi wszystko! Dlaczego?! Tylko Lucy to, Lucy tamto! A w dodatku mówili po Twoim odejściu ciągle w gildii, że Ty byłaś ich światłem, że to Ty dawałaś im powód do uśmiechu… Kim Ty do cholery jesteś? Bóstwem, czy co?! Że tak Cię umiłowali… nie mogę tego zrozumieć… Jesteś tylko bachorem z bogatego domu, rozpieszczoną lalunią… Nic więcej! - Mówiła wściekła i pełna rozpaczy. To ruszyło coś we mnie… Postanowiłam coś…
- Jeżeli uważasz, że taka jestem to pokaże Ci prawdziwą mnie. - Skoncentrowałam się i za pomocą jednego delikatnego pociągnięcia w powietrzu ręką położyłam runy i anulowałam klatkę. Ruszyłam do środka run by stanąć przed nią.
- Lucy?! Lucy niee! Co ty wyprawiasz?! Nie wchodź do niej to nie bezpieczne! – Słyszałam krzyk Natsu, który próbował się wyrwać Laxusowi, aby być przy mnie.
- Uspokój się Natsu… Nic się nie stanie ani jej, ani mi. – Uspokajałam go wciąż patrząc w oczy Lisannie.
- Nie bój się Lisanna. Nie skrzywdzę Twego dziecka… - Powiedziałam łagodnie.

 „Tylko zniszczę jego ciemność” pomyślałam.

- C-co chcesz zrobić? – Zapytała przerażona.
- Pokaże Ci tylko prawdziwą mnie… Pokaże Ci, co to jest naprawdę być mną… - I uśmiechnęłam się do niej promiennie. Stanęłam naprzeciwko niej i wyciągnęłam do jej głowy obie dłonie, dotknęłam koniuszkami palców jej skroni. - Usiądźmy to może potrwać. – Powiedziałam z uśmiechem i usiadłyśmy na podłodze naprzeciwko siebie. Wszyscy się patrzyli na nas. Niektórzy byli ciekawi, co się wydarzy, a niektórzy zaniepokojeni.
- Teraz oddychaj spokojnie, umiarkuj się oddech… Nie denerwuj się, chyba nie chcesz zaszkodzić dziecku? - Powiedziałam jej uspokajająco. Ona tylko skinęłam głową. Zaczęłam intonować zaklęcie. - Doragonsureiyātaimu no himitsu āto: Kaiko-roku no jikan mae. (Sekretna sztuka Dragon Slayer Czasu: Wspomnienia czas wstecz.) - Pokazałam jej moje dzieciństwo po śmierci matki, co przeżyłam będąc z ojcem tyranem… aż do teraz pomijając pobyt w Dragon Worldzie. Pokazałam jej, że nie było tak słodko jak ona myśli, że moje życie nie było sielanką…, że pragnęłam miłości i ciepła rodziny…, że nikogo nikomu nie chciałam zastąpić. Zakończyłam projekcję moich wspomnień a Lisanna otworzyła szeroko oczy a z nich wypłynął potok łez. – Teraz widzisz? Myliłaś się… nie próbowałam nawet cię zastąpić…, ale niestety Lisanna nie można już czasu cofnąć… - Powiedziałam smutno nadal trzymając ją za głowę. I wyszeptałam. - Tenshi no yōna kagayaki: Ankoku no hakai seikatsu (Anielski blask: wyrwanie życia z ciemności) - Oderwałam prawą dłoń od jej głowy i poprowadziłam jasne światło do brzucha Lisanny i z lewą nadal na jej głowie. Krzyknęła i straciła na trochę przytomności.

Zostawiłam ją leżącą nie przytomną tam na podłodze i wyszłam z run. Przemieniłam się w poprzedni strój. Podeszłam spokojnie do mojej grupy i dziadka. Popatrzyli na mnie przestraszeni.

- Hm? Coś się stało? – Zapytałam ich niewinnie stajać przed nimi.
- Żartujesz sobie z Nas prawda? Coś wyszeptałaś do Lisanny zamknęła oczy i zaczęła płakać jak małe dziecko… Później posłałaś na nią jasne światło i tym ją znokautowałaś… Co Ty jej zrobiłaś Imouto?! – Zapytał mnie zszokowany Laxus.

„Ach, no tak zapomniałam, że ta bariera z run spowodowała, że nie słychać było mnie, ani Lisanny na zewnątrz…” Pomyślałam.

- Oj tam, oj tam… Tylko pokazałam jej, że wcale nie miałam idealnego życia jak jej się wyobrażało, no i postarałam się pozbyć z nich ciemności pochodzącej od Zerefa. Nic im nie będzie. Obudzi się za jakieś 5 min., ale mimo wszystko… - odwróciłam się w stronę dziadka. - Jii-chan. Będziesz musiał? – Zapytałam go.
- Niestety moje dzieci… Takie są procedury… Zaatakowała jednego z członków gildii… Mogła cię zabić. – Powiedział z pokerowym wyrazem twarzy. Mimo tego wyrazu twarzy mogłam ujrzeć łezki w jego oczach.
- Mistrzu, ja i Elfman nie będziemy mieli do ciebie pretensji za to uwierz, że my także nie pochwalamy tego, co nasza siostra zrobiła Lucy i jest nam okropnie wstyd za nią. A tym bardziej dla mnie, ponieważ Lucy jest dla mnie jak siostra… Zgodzę się z każdą twoją decyzją Mistrzu. – Powiedziała i ukłoniła się jemu przepraszająco i odeszła do Laxusa, aby ją przytulił i zaczął ją głaskać pocieszająco po plecach… z nami także stał Elfman z Evergreen, i resztą Gromowładnych.
- Lucy-san tak się martwiliśmy o Ciebie!- Pojawili się przede mną Bixlow i Freed. Freed tulił mnie i zaczął płakać… a Bixlow klęczał przede mną i zarzekał się, że nie będzie więcej mówił na mnie cheerliderka. Ja się zaśmiałam w zakłopotaniu i zerknęłam na Ever i Laxusa z niemą prośba o pomoc. Na to od razu Ever przyszła mi na ratunek…
- Głąby kapuściane! Zostawcie dziewczynę w spokoju… i tak już dziś wiele przeszła jeszcze Was jej brakowało! – Wydarła się na obu… Bixlowa kopnęła w tyłek a Freeda odciągnęła ode mnie ciągnąc go za ucho… To było dość zabawne.

Po 5 minutach Lisanna zaczęła się budzić. Podeszłam do niej, na wszelki wypadek pozostawiłam runy na około niej.
- Jak się czujesz? - Zapytałam pochylając się lekko do niej. Ona spojrzała na mnie z lękiem, podziwem, smutkiem oraz… złością w oczach. Westchnęłam.- Widzę, że nic wam nie jest, to dobrze.
- Nagle obchodzi cię nasz stan? – Zapytała mnie chłodno nie patrząc na mnie.
- O wszystkich w gildii się martwię… Tak jak powinno być w rodzinie, ne? – Powiedziałam łagodnie i przechyliłam lekko w bok głowę.
- Nie musisz… Wiem, że przesadziłam z tą lalunią z bogatego domu itp.- skwitowała smutno.
- Bo w rodzinie nie chodzi tylko o pieniądze, prawda? - Odpowiedziałam jej ze smutnym uśmiechem.
- Co teraz ze mną będzie? - Zapytała ciągle nie patrząc na mnie. Siedziała na podłodze ze spuszczoną głową. Czułam zapach łez.

- Posłuchaj Lisanna mogłabym porozmawiać z dziadkiem na twój temat tylko wiesz… - Zdjęłam runy i pochyliłam się do niej zniżając głos do szeptu - Wiem czyje to dziecko… Wstępnie pozbawiłam was ciemności, ale musiałabym przeprowadzić cały rytuału na tobie abyście nie popadli w ciemność przez to, że dziecko nosi krew tego, który jest pogrążony w ciemności… - Ona spojrzała na mnie z szeroko otwartymi oczami i chyba była przerażona.
- Proszę zrób wszystko by moje dziecko było normalne… Nie chcę by się pogrążyło tak jak on. - Rzuciła mi się w ramiona i szlochała. Głaskałam ją po białej czuprynie. – Nie martw się Lisanna. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby było w świetle. Pomogę ci. Chyba rozumiesz, że to twoja zazdrość doprowadziła do tego? - Powiedziałam jej, gdy zerwaliśmy uścisk a ona tylko skinęła powoli głową na zatwierdzanie moich słów. - Zostaniesz tutaj na chwilę w runach… Ja pójdę porozmawiam z dziadkiem i Mirajane. Później do ciebie przyjdę, dobrze? - Zapytałam. Spojrzałam na nią a ona uśmiechnęła się do mnie smutno ze łzami w oczach. 

Nagle mój wzrok padł na czarny znak przypominający czarną różę na jej nadgarstku. 

„Cholera” Pomyślałam. I odeszłam pospiesznie.

- Dziadku! Nie możemy jej wypędzić… Ona jest pod klątwa Zerefa! Jeśli mi pozwolisz zdejmę ją… I wszystko wróci do normy… - Powiedziałam stanowczo do dziadka. Miało już odpowiedzieć…

Gdy nagle usłyszałam krzyk dochodzący od… „O Boże Lisanna!” Jedyna myśl pojawiła się w mojej głowie.
- Lisanna! Lisanna… Co ci jest?! Co cię boli Lisanna?! Odezwij się… - Pobiegłam do niej zdejmując natychmiast runy i prosiłam ją. Leżała wijąc się z bólu na podłodze trzymając się za brzuch…
- Nic nie rozumiem… To pewnie przez klątwę… - Powiedziałam do dziadka spanikowana, chciało mi się płakać.
- Szybko zanieście ją do ambulatorium! – Rozkazałam Elfmanowi i chwycił Lisannę w ramiona i niósł ją do ambulatorium…

Po drodze do ambulatorium.

- Lucy! Ona krwawi… - Krzyknął do mnie w panice Elfman.

- Cholera! Połóż ją na łóżku. - Zbadaliśmy ją z Wendy, bo już nie było czasu wzywać Porlyusice.
- Lucy-nee… Lisanna-san straciła przytomność…- Oznajmiła mi Wendy.
- N-nie dobrze… N-nie wyczuwam obecności płodu… - Załamałam się padając na kolana koło łóżka, na którym obecnie leżała Lisanna i zaczęłam szlochać obejmując dłońmi twarz.
- Lucy-chan to nie twoja wina…- Powiedziała smutno Mira podchodząc do mnie i objęła mnie pocieszająco.
- Najwidoczniej było zanurzone w ciemności od poczęcia i to bardzo głęboko w ciemności... - Powiedział dziadek. - Nic na to nie poradzisz kochanie. - Pocieszał mnie i także podszedł do mnie, aby przytulic.
- Wiem… teraz muszę ją wyciągnąć z tego bagna… nie pozwolę jemu drwić z czyjegoś życia. – Powiedziałam podnosząc się z podłogi. Kipiałam ze złości na Zerefa.
- To może być trochę egoistyczne z mojej strony, ale nie pozwolę Ci odejść do niego, Lisanna…- Wyszeptałam jak białe światło mieniące się błękitnymi iskrami pojawiło się w moich rękach stojąc nad jej ciałem. Determinacja buchała ode mnie.

- Laxus, Erza, Mira, Gildartz zostańcie z nimi… - Powiedział dziadek. - Natsu, Gajeel wyjdźcie, będziecie tylko przeszkadzać i rozpraszać Lucy… Wendy zostań na posterunku nie wychodź na żadną misję na razie. Możesz być potrzebna Lucy.- Wydawał rozkazy.

Większość wyszła a ja skupiłam się na leczeniu Lisanny…


*.*.*

C.D.N



1 komentarz: